Niezwykłej urody, a wciąż niemal nieznanym w Polsce pnączem jest pyrostegia powabna Pyrostegia venusta syn. Bignonia ignea, kwitnąca właśnie w naszej Oranżerii. Pyrostegia pochodzi z Ameryki Południowej, a dokładniej z luźnych, świetlistych lasów oraz tamtejszych sawann zwanych campos cerrados na terenach południowej Brazylii, Boliwii, Paragwaju oraz północno-wschodniej Argentyny. Obecnie uprawiana jest na zewnątrz w całej strefie okołozwrotnikowej, gdzie cudownie ozdabia ściany, ogrodzenia i pergole, w domach i szklarniach zaś także u nas. Latem można wystawiać ją na tarasy i balkony, jednak już wczesną jesienią należy wstawiać ją z powrotem do ogrodu zimowego czy oranżerii. W niektórych regionach pyrostegia dziczeje. Lokalnie może konkurować z miejscową florą i łamać konary masowo obrastanych drzew, jak to się obserwuje chociażby w Serengeti. Stąd specjalny nadzór nad tym ślicznym pnączem na Hawajach, których szata roślinna składa się obecnie głównie z obcych przybyszów. Całkiem ładne są zielone liście pyrostegii, skórzaste, lśniące, jakby plastikowe albo polakierowane, wyrastające naprzeciwlegle, złożone z trzech eliptycznych listków, osiągające 8-10 cm długości. Jeden z listków przekształca się w haczykowaty, znowuż trójdzielny wąs czepny, zakończony charakterystycznymi przylgami. Liściom zawdzięcza pyrostegia wiele swoich ludowych i handlowych nazw, używanych głównie w Brazylii jak „łapka jaszczurki”, „winorośl o kocich pazurach” czy „palce smoka”.
Najwspanialszą ozdobą, której pyrostegia zawdzięcza swoje nazwy: naukową i potoczne, są jednak jej kwiaty. W dzikiej przyrodzie zawiązują się od października do stycznia, w naszej Oranżerii wciąż jest ich pełno. Zwykle intensywnie pomarańczowe (o różnych odcieniach oranżu przechodzących w czerwień albo słomkową żółć), w kształcie trąbek, o pięcioklapowej koronie oraz czterech mocno wystających, dziarsko sterczących pręcikach oraz wywiniętymi na zewnątrz łatkami. W pojedynczej wiesze „trąbek” bywa aż dziesięć. Nic dziwnego, iż pyrostegię nazywa się „markizą piękna” albo „dziobem tukana”. Najbardziej narzuca się jednak skojarzenie kwiecia z ogniem albo złotem w skarbcu. Stąd nazwa rodzajowa (Pyrostegia to latynizacja greckich słów „pyr – ogień, pożar” i „stegos – dach, dachówka”; ten sam źródłosłów co w nazwie stegozaura) oraz kolejne nazwy gwarowe i handlowe jak „złoty deszcz”, „ogniste surmy”, „kwiat św. Jana” czy „pnącze św. Karola (Boromeusza)”. Święty Jan Chrzciciel bowiem prorokował chrzest ogniem, natomiast Karol Boromeusz, patron chrzcielny św. Jana Pawła II, rozdawał bowiem mnóstwo złota potrzebującym.
Kształtem, jaskrawą barwą oraz słabym, ledwie wyczuwalnym zapachem kwiatów przypomina swego bardziej mrozoodpornego i lepiej znanego w Polsce kuzyna – milin amerykański Campsis radicans. Obie liany należą do tej samej rodziny bignoniowatych Bignoniaceae, obie są też podobnie zapylane. W swej ojczyźnie na półkuli zachodniej przez kolibry. W innych regionach świata albo przez inne ptaki żywiące się głównie nektarem, albo przez duże błonkówki jak trzmiele i pszczoły. Być może to właśnie zapylacze decydują pośrednio o łatwości w ucieczce z upraw i ustabilizowaniu się dzikich populacji w nowych ojczyznach? Zapylone pomyślnie kwiaty przekształcają się w płaskie, podłużne torebki. Nierzadko mierzą one do 30 cm długości, a 1,5 cm szerokości. Po dojrzeniu pękają na dwie, niemal takie same połowy, uwalniając mnóstwo uskrzydlonych nasion.
Europejczykom na walory tej urzekającej liany pierwszy zwrócił uwagę w 1815 r. sir John Poo Beresford, brytyjski admirał, który miał okazję obserwować ją w Brazylii. Beresford nie miał jednak tyle szczęścia co jego francuski rywal – też admirał i botanik-amator Ludwik Antoni de Bouganville, unieśmiertelniony w nazwie rodzajowej innego niezwykle lubianego pnącza – bugenwilli czyli kąciciernia. Naukowego opisu oraz szerszej popularyzacji na Starym Kontynencie doczekała się pyrostegia dopiero w 1863 r., za sprawą Johna Miersa. Miers był człowiekiem wielu fachów, działającym w Chile, Argentynie i Brazylii: nie tylko zajmował się botaniką lecz także zaopatrywał brytyjską flotę w suchary i suszoną wołowinę własnego wyrobu, poza tym zakładał kopalnie i mennice.
Pyrostegia jest nie tylko powabna niczym bogini Wenus, lecz także niezmiernie użyteczna jako zioło lecznicze. W swojej amerykańskiej ojczyźnie od niepamiętnych czasów bywa zażywana jako lek przeciw chorobom układu oddechowego (w dobie epidemii koronawirusa otwierają się przed nią wielkie perspektywy…) i biegunkom. Ponoć całkiem nieźle łagodzi też dolegliwości menopauzy. W myśl prastarej, wspólnej wszystkim ludom, zasady by podobne leczyć podobnym pyrostegię podawano też cierpiącym na żółtaczkę. Współczesna medycyna akademicka oraz tradycyjna medycyna chińska co raz częściej potwierdzają skuteczność terapii tą lianą o płomienistych kwiatach.
Czy pyrostegię można uprawiać w Polsce w mieszkaniu? Jak najbardziej! Trzeba jej tylko zapewnić stanowisko bardzo jasne i ciepłe (najlepiej przy dużym, szczelnym oknie od południa) oraz odpowiednie podłoże w donicy. Najlepszy będzie substrat torfowo-kokosowy albo własna mieszanka torfu wysokiego z gliną i perlitem (ewentualnie gruboziarnistym żwirem) o pH słabo kwaśnym do lekko zasadowego – od 6,0 do 7,2. Aby kontrolować wzrost naszego okazu i stymulować krzewienie się tniemy go po przekwitnięciu. Latem możemy wyprodukować nowe okazy dzięki półzdrewniałym sadzonkom wierzchołkowym albo śródpędowym. Tniemy gałązki na fragmenty z liśćmi po 8-12 cm długości, po czym ukorzeniamy je w standardowym podłożu przez około miesiąc-półtora, przy ciepłocie około 22-250C. Latem podlewamy obficie i nie żałujemy nawozu dla roślin kwitnących, zimą podlewajmy mało, ale dbajmy by podłoże pozostawało wciąż wilgotnawe. Warto też regularnie sprawdzać, czy nasza pyrostegia jest wolna od przędziorków? Jeżeli ją zaatakują to stosujemy odpowiednie preparaty.
Rozmnażanie „ognistych surm” z nasion to wyższa szkoła jazdy. Od kilku lat są już dostępne w niektórych polskich szkółkach. Wysiewać je można przez okrągły rok, po siewie trzeba jednak przykryć je cienką warstwą podłoża, choćby ziemi z perlitem oraz piaskiem. Całe pomieszczenie, a zwłaszcza gleba, w której kiełkujemy nasiona musi być ciepłe, tak ze 250C, do tego mocno oświetlone i stale, równomiernie wilgotne, ale nie bardzo mokre. Przy jednoczesnym spełnieniu tylu różnych warunków doczekamy się pierwszych wschodów po 3-6 tygodniach. Siewki zasila się co tydzień nawozem wieloskładnikowym w mocnym rozcieńczeniu (0,2%) i co raz obficiej podlewa. Potem powinny trafić do donic o średnicy około 10 cm, wypełnionych ziemią uniwersalną pomieszaną z perlitem, piachem oraz nawozem o spowolnionym działaniu. Okazom juwenilnym wciąż zapewniamy mocne światło tudzież stałą i równomierną wilgotność, ale temperaturę już niższą niż kiełkującym nasion, tak z 15-200C.
Adam Kapler